4. Moje wrażenia po festiwalu Zorza.

7/17/20254 min read

Do napisania tego postu zmotywowała mnie fala krytyki, która widzę w internecie odnośnie festiwalu Zorza. No więc postanowiłam dorzucić w czeluść internetu jeszcze swoją opinię.

Zacznę od tego, ze w poprzednich latach miałam okazje być na Openerze i Orange Warsaw Festival i to będą moje odnośniki w kontekście Zorzy.

W skrócie - o Openerze marzyłam już jako nastolatka, co roku widząc super lineup. Natomiast wybrałam się tam dopiero w 2023 i mój Opener był pełny rozczarowań - związanych głównie z organizacja, z nie myśleniem o odbiorcy. Opener jest super dla tych którzy chcą się wyszaleć, imprezować kilka dni pod rząd, mieć fun time z paczką znajomych. Byłam na nim świeżo po Orange Warsaw Festiwal, po fenomenalnym koncercie Florence and the Machine. To było show z super brzmieniem, z niezaprzeczalnym talentem wokalistki, na dodatek dla mnie było trochę jak spektakl - zabrało całą moją uwagę na 2h i zostawiło z masą emocji i przemyśleń. Pasowało mi tam wszystko, począwszy od miejskiego formatu po mniejszą ilość osób i większą dbałość o detale.

Natomiast Zorza.

Zorza była dla mnie takim odczuciem, jakby Dawid Podsiadło czy ekipa odpowiadającą za festiwal zaprosili mnie do swojego chill roomu. Przede wszystkim uważam, że przestrzeń festiwalu była bardzo nastrojowa, zamknięta w wysokich drzewach lasu. Po zmroku zdobiły ją zorze czyli dym podświetlony laserami (niżej będą zdjęcia) Drugiego dnia podczas deszczu, krople mieniły się w tym laserze wyglądając jak brokat. Kolejnym akcentem wizualnym były bańki mydlane, które niespodziewanie zalały naszą drogę w drodze do strefy gastro - i to tak serio ZALAŁY, było ich mnóstwo, mogłam się poczuć jak dziecko. Po zmroku na terenie festiwalu był taki dymek przez co światła scen nie raziły w oczy tylko były lekko rozproszone - tutaj ludzie unikający włączania głównego światła w pomieszczeniu docenią.

Odnośnie strefy gastro - były dwie, mnie urzekła to cyrkowa, leżącą na środku bieżni dzięki czemu można było usiąść też w oddali, na siedzeniach na widowni, miejsc siedzących nie brakowało.

Ucieszył mnie kontener z obrazem na terenie festiwalu, domyśliłam się ze maczał w tym palce Radzieniek. Dodatkowo sceny same w sobie - każda wyglądała inaczej: mini cute scenka fenomen, wyglądającą jak z gry scena Audioriver oraz mroczna / poważna scena główna.

Jeżeli chodzi o koncerty.

Paulina Przybysz - nazwisko Przybysz jest dla mnie szczególne, bo swego czasu słuchałam dużo Natalii. Super oglądało się Paulinę, jej energię, ruchy. To nie jest muzyka w klimacie, który wybieram, ale to zdecydowanie było ciekawe show i coś co przyjemnie się oglądało.

Kaśka i Dawid - choć od lat marzyłam o koncercie Kaśki Sochackiej, na ten występ jakoś super się nie ekscytowałam, głównie dlatego że ich wspólna płyta mnie nie porwała. Było tak jak się spodziewałam - super brzmienie, nastrojowość, żarty Dawida. Natomiast szczególnej miłości z mojej strony tu niestety ma, but still było dobrze.

Bass Astral - był chyba moim ulubionym koncertem podczas całego festiwalu, bo zaskoczył mnie. Możliwość poznania nowych wykonawców to plus festiwali. Na tym koncercie najlepiej się bawiłam, Bass odgrzał takie kawałki jak „Trójkąty i kwadraty” Dawida oraz „Granda” Brodki (to chyba specjalnie dla nas). Po tym koncercie miałam takie przemyślenie, że nawet muzyka techno była raczej o niskim natężeniu, nie aż tak wyskokowa jak mogłaby być.

No i na koniec kilka słów o koncercie Dawida i Artura.

Na ten koncert tam pojechałam. Wykonanie było świetne, emocjonalne, wizualne show. Natomiast, choć wiedziałam, że Myslovitz ma dosyć smutny repertuar, wierzyłam, że da się - wyjąć te szybsze kawałki i zrobić z tego festiwalowe show. Natomiast Dawid i Artur postawili na opcje ‚na smutno’ która mnie zknockoutowała. Choć domyślałam się, że to nie będzie typowo imprezowy festiwal, to ta fala smutku która zostałam zalana podczas koncertu chłopaków to było nie do końca doświadczenie, po które wybieram się na festiwal. Teren Zorzy opuściłam zwyczajnie zasmucona. Taki jej skutek uboczny.

No więc. Podsumowując.

Zorza to kulturalny festiwal. Nie widziałam na nim żadnych krzywych akcji, było czysto, komfortowo, bezpiecznie, bez kolejek. Było pięknie, estetycznie, pod wieloma względami.

Myślę sobie, że zwykle jest tak, że te dzieła, które najbardziej zapadają nam w pamięć, są dla nas szczególne, to właśnie te, które wywołały w nas jakieś emocje, nie zostawiły obojętnymi. Dlatego z jednej strony jestem w stanie myśleć o tym jak o atucie tego występu, że potrafił mnie tak dotknąć. Natomiast z drugiej - no złamał mi serce i podeptał, nawet dziś jeszcze pisząc o tym szklą mi się oczy. Ale tutaj gwiazdka - ja ten koncert przepuszczam przez siebie, swoją wrażliwość, oczywiście każdy może wyjść z zupełnie innymi wnioskami niż ja. I tak na pewno z resztą jest.

Okej, natomiast ja nie chciałabym Was z tym smutkiem na sam koniec zostawić dlatego mam inspiring quote:

„Attention is the rarest and the purest form of generosity”.

Simone Weil

i to tyle ode mnie dla Was na dziś, papa.

O zdjęciu: widać, że odrabiam lekcje po warsztatach u Adama Trzcionki.